Jewgienij Nikołajew, „Czerwony snajper” – recenzja

Osiągnięcia strzelców wyborowych wykonujących swe trudne rzemiosło w czasie II wojny światowej od zawsze cieszyły się niesłabnącym zainteresowaniem. By daleko nie szukać warto przypomnieć film „Wróg u bram” w reżyserii Jeana Jacquesa Annauda, który często staje się początkiem zgłębiania wiedzy o snajperskich maszynach do zabijania. Za sprawą wydawnictwa RM możemy poznać losy Jewgienija Adrianowicza Nikołajewa, czyli jednego z lepszych radzieckich snajperów.

Na początku należy wspomnieć nieco o przywołanym już autorze, czyli Jewgieniju Adrianowiczu Nikołajewie. Według oficjalnej radzieckiej statystyki na koncie Nikołajewa znajduje się 324 zabitych wrogów, wynik ten pozwala sklasyfikować go pod koniec pierwszej trzydziestki czerwonych snajperów. Ten pochodzący z Tambowa młody chłopak swe osiągnięcia zgromadził w trakcie oblężenia Leningradu. Jewgienij służył w 21. Dywizji Wojsk NKWD, a następnie po awansie w 96. Brygadzie Artylerii Haubic, gdzie jak sam pisze „chwytał i unieszkodliwiał wrogą agenturę”.Frontowe życie zakończył w Berlinie, podobnie jak wielu innych radzieckich sołdatów podpisując się na ścianie Reichstagu. Po wojnie jego doświadczenie jako pomocnika oficera ds. politycznych wykorzystała „Tambowska Prawda” w której to pracował.

Wspomniane elementy z życiorysu autora są ważne, dla zrozumienia lektury – bez nich książkę należałoby odrzucić na starcie. Pierwsze wydanie książki w ZSRR ukazało się w 1985 roku jako „Gwiazdy na karabinie”. Pomimo pieriestrojki stary czekista i wielbiciel radzieckiego systemu, pozostał niewątpliwie wierny ideałom młodości. Poglądy autora nie pozostały bez wpływu na narrację w której każdy Niemiec to faszystowska szumowina, plugawy nazista, tłusty fryc, faszystowski gad etc. W przeciwieństwie do nich pozostają sprawiedliwi i dzielni radzieccy żołnierze, szanujący swych dowódców posyłających ich na śmierć oraz komisarzy politycznych wskazujących im drogę. Oprócz tego kilka kłamliwych epitetów pod swym adresem zgromadzili Finowie. Jednak po odrzuceniu tej propagandowej papki, będącej swoistą łyżką dziegciu może nie w beczce a słoiku miodu otrzymujemy przyzwoitą książkę.

Praca składająca się z dwudziestu jeden rozdziałów pozwala poznać nam wojnę oczyma radzieckiego zwiadowcy i snajpera. Oprócz sposobów walki, maskowania czy likwidacji wrogów między wierszami, mimowolnie autor wspomina o głodzie jaki dotykał zarówno mieszkańców jak i żołnierzy w oblężonym Leningradzie. Autor nieświadomie pokazuje również różnice w bogatym zaopatrzeniu i uzbrojeniu „fryców” i wiecznie czegoś łaknących czerwonoarmistów. Ciekawym elementem jest współzawodnictwo radzieckich snajperów, prześcigających się w liczbie zabitych wrogów. Jeśli jesteśmy przy tym to warto wspomnieć, że „liczniki” czerwonych snajperów nie były w żadne sposób weryfikowane. Ba na potrzeby propagandy ochoczo pisano o kolejnych dziesiątkach Niemców na koncie takich jak Nikołajew. Pojawiają się również wątki szabrowania przeciwników, udziału w propagandowych pogadankach i uroczystościach, czy listach do domu w których w strachu przed cenzurą wszystko jest doskonale a fryce dostają łupnia na każdym kroku. Jednym słowem poznajemy wojnę tak jak widział ją człowiek radziecki, takie książki pozwalają zrozumieć naturę sąsiadów ze wschodu chlubiących się czynami sprzed 80 lat…

Podsumowując książka, chodź nie jest żadnym większym źródłem wiedzy jest warta przeczytania bowiem w pewnym stopniu poszerza naszą wiedzę w tematyce pojedynków strzelców wyborowych.

Miłośnik historii, a w szczególności zagadnień związanych z wojskowością. Obecnie stale interesuję się wydarzeniami w Wojsku Polskim. Zapalony bibliofil, poświęcający każdą wolną chwilę na czytanie książek.