Rezerwy osobowe zawsze były istotnym zagadnieniem w każdych siłach zbrojnych. Zależały one od potencjału demograficznego, możliwości ekonomicznych oraz dalekowzroczności (lub jej braku) polityków. Niestety w Wojsku Polskim owa ?dalekowzroczność? polityków okazała się najkrótsza z możliwych. Armia zawodowa nie jest złym pomysłem, ale nie można go traktować jako fetysza, zapewniającego nam bezboleśnie szczęśliwość i bezpieczeństwo. Może to być jeden z elementów systemu obronnego Polski, ale nie element jedyny. Zawodowiec jest niezastąpiony, gdy trzeba wyjechać na misje zagraniczne, obsługiwać skomplikowany system uzbrojenia, a przede wszystkim gdy przyjdzie realizować kombinowane działania obronne kraju ze wsparciem wszystkich rodzajów sił zbrojnych. Ale w pełno-skalowym konflikcie konwencjonalnym ktoś musi go umieć zastąpić w przypadku jego straty.
W Polsce sprawę wyszkolonych rezerw osobowych w naszych siłach zbrojnych koalicja PO-PSL położyła na ołtarzu polityki ?ciepłej wody w kranach?. Dla osiągnięcia chwilowego efektu PR-owego, zlikwidowano w ciągu roku cały system szkolenia rezerw osobowych Wojska Polskiego nie zastępując go niczym rozsądnym. Nawet v-premier Tomasz Siemoniak przyznał że powołane z tej okazji Narodowe Siły Rezerwowe (NSR) mające być substytutem takiej roli, w ogóle jej nie pełnią a są tylko źródłem pozyskiwania kandydatów do wojskowej służby zawodowej. Pomimo składanych przez v-premiera Tomasza Siemoniaka od prawie 4 lat, obietnic reformy NSR i szkolenia rezerw, (pierwsza zapowiedź grudzień 2001, ostatnia styczeń 2015) ? nie zrobiono nic albo nie wiele. Zmieniono tylko nieznacznie zasady szkoleń NSR i zaczęto od dwóch lat powoływać żołnierzy rezerwy na ćwiczenia.
Obecnie stan wyszkolonych rezerw szybko ulega degradacji pokoleniowej. Zawieszenie służby zasadniczej odcięło dopływ wyszkolonych rezerw na wypadek wojny, do zasobów wojska. Najlepiej ten stan przedstawia się w korpusie oficerów. Obniżanie stanów osobowych naszej armii w ostatnich latach spowodowało odejście ze służby znacznej liczby oficerów. Stąd obecnie posiadamy prawie trzy razy więcej oficerów rezerwy niż wymagają od tego nasze potrzeby mobilizacyjne. Można by rzec iż dzięki redukcjom armii mamy najlepiej wyszkolone rezerwy oficerskie w Europie. Jednak ten stan rzeczy będzie ulegał zmianom i po roku 2020 te zasoby staną się nie wystarczające. Podobnie sprawa ma się z korpusem podoficerskim którego zasoby osobowe są trzy i półkrotnie większe niż wynikałoby to z potrzeb mobilizacyjnych. I tutaj jak z korpusem oficerskim jego zasoby staną się nie wystarczające około roku 2025.
Inaczej ma się sprawa z korpusem szeregowców. Po pierwsze trzeba tutaj rozróżnić tak zwaną rezerwę ?bierną? nadającą się do zadań pomocniczych i rezerwę czynną, która ze względu na młody wiek i sprawność fizyczną nadaje się do każdego rodzaju służby. Niestety ten ostatni rodzaj rezerwy osiągnie poziom krytyczny najszybciej, gdyż wypełniają go tylko młodzi ludzie pomiędzy 18-30 rokiem życia. Jeśli do tego doda się problem jakości tych rezerw (różnica między wyszkolonym NSR-owcem a rezerwistą po 1,5 roku służby jest jak między Trabantem a VW Passatem), ich rozmieszczenia (emigracja), stanu zdrowia to można założyć iż kryzys w tym zakresie już się w Wojsku Polskim zaczął. Potwierdzają to zarówno sfery wojskowe jaki i ćwiczenia rezerwy które zarządził v-premier Siemoniak.
W tej sytuacji sensownym wyjściem byłoby by przywrócenie służby poborowej, tak jak zrobiła to Litwa i co postuluje wielu naszych generałów rezerwy a w rozmowach prywatnych też wielu wyższych oficerów Wojska Polskiego. Ale tutaj znowu polityka przeważa nad rozsądkiem i bezpieczeństwem militarnym kraju. Przywrócenie zasadniczej służby wojskowej oznaczałoby dla rządzącej koalicji przyznanie się do niewątpliwych błędów przy reformie wojska a co za tym idzie podważałoby jej poczynania w tej sprawie w roku wyborczym. To niewątpliwie wykorzystałaby opozycja w kampanii wyborczej i to w zabójczym wydaniu. Dlatego, po kompromitacji MON z opracowaniem koncepcji reformy NSR w maju zeszłego roku (o czym pisałem już szczegółowo w mpolska24) szef MON intensywnie szuka wyjścia z sytuacji. Zdaje sobie sprawę z krytycznego stanu rezerw wojskowych w korpusie szeregowych ale z jednej strony nie chce powrócić do poboru, z drugiej zaś musi jakoś wypełnić coraz większą lukę pokoleniową wśród rezerwistów. Stąd w MON zaczęły się pojawiać od zeszłego roku różnorakie pomysły.
Najpierw był pomysł intensywnej współpracy wojska z organizacjami pro obronnymi. Ale szybko się okazało że może on co najwyżej wzmóc zainteresowanie zawodową służbą wojskową a nie realnie wzmocnić potencjał obronny Polski. A tę rolę pełni już NSR. Ścisła współpraca z organizacjami pro obronnymi miałaby tylko sens dla MON, gdyby zdecydowano się stworzyć Obronę Terytorialną(OT). Wtedy lokalne drużyny pro obronne mogły by stanowić istotne wsparcie. Ale Obrony Terytorialnej (OT) stworzyć nie można bez przeszkolonych dużych rezerw osobowych w korpusie szeregowych i koło się zamknęło. Stąd pojawiła się nowa koncepcja, którą szumnie ogłosił v-premier Siemoniak – ?od 1 marca wszyscy mężczyźni, którzy podlegają obowiązkowi służby wojskowej – między 18. a 50. rokiem życia – mogą ochotniczo odnotować się w macierzystej WKU, że chcieliby być poddani ćwiczeniom? (wywiad w RMF FM).
Tylko że tym pomysłem szef MON pokazał więcej problemów wojska niż chciałby to zrobić. Po pierwsze -kryzys przeszkolonych rezerw korpusu szeregowych musi być naprawdę głęboki skoro podejmuje się takie pomysły. Bo po co by chciano cywilów szkolić w stopniu podstawowym skoro by istniały duże rezerwy już przeszkolonych żołnierzy i to w pełnym zakresie służby wojskowej? Po drugie – dziwnym trafem pomysł ten w ogóle pomija instytucję Narodowych Sił Rezerwy, która właśnie miała być w zamyśle jej twórców, katalizatorem dla tego typu ochotników. A to oznacza nic innego, niż to że NSR przestał w ogóle pełnić funkcję kuźni rezerw Wojska Polskiego. Tym krokiem pośrednio v-premier Siemoniak przyznał się do bezużyteczności tej struktury stworzonej przez Platformę Obywatelską w siłach zbrojnych. Trzecią ciekawą sprawą jest dlaczego przeszkoleniu mają być poddani tylko mężczyźni skoro MON już od dłuższego czasu wprowadzał politykę ?równouprawnienia? kobiet w wojsku? Skąd nagle taki zwrot? Tutaj mogą być dwie przyczyny ? pierwsza, wynikająca z obecnego doświadczenia MON (o którym się głośno nie mówi), iż kobiety które trafiły do wojska w większości pełnią funkcję biurowe lub pomocnicze typu nauczyciel w-f i nie zawsze się sprawdzają w ciężkich warunkach polowych. I drugi powód – po intensywnej akcji ?odchudzania? kubatury wojskowej za czasów poprzednika (też z PO), obecnie wojsko nie posiada wystarczającej bazy szkoleniowej dla dwojga płci jednocześnie. Być może też, było to tylko zwykłe przejęzyczenie szefa MON ale w to nie wierzę.
Niestety pomysł szefa MON to kolejny przykład psucia resztek systemu mobilizacyjnego w Polsce. Tak jak NSR nie pasował do armii zawodowej (mpolska24 ? ?MON? w oparach absurdu?) tak i obecny pomysł v-premiera Siemoniaka nijak nie pasuje do sytemu szkolenia i mobilizacji rezerw osobowych Wojska Polskiego. Wartość tych ochotników będzie równa tarczy strzelniczej lub jak kto woli mięsa armatniego. Nowoczesne pole walki wymaga od żołnierza nie tylko umiejętności posługiwania się bronią ale także systemami łączności, współdziałania z różnymi środkami ogniowymi, znajomości elementów zabezpieczenia inżynieryjnego, rozpoznania czy też umiejętności walki w różnorodnym środowisku topograficznym (miasto, las, pole, wieś). To tylko niektóre umiejętności których nie da się nauczyć systemem ?niedzielnych? szkoleń.
Tego programu nie da się też opanować ani w 4 miesiące (jak to próbuje czynić w NSR) ani nawet w 6. Niezbędne minimum to 9 miesięcy, zaś aby mieć pewność ich opanowania przez rezerwistę wraz ze sprawdzeniem tych umiejętności na poligonie niezbędny jest rok służby. Stąd bez zastrzeżeń na ostatnich ćwiczeniach przydziela się starszym rocznikom rezerwistów (po rocznym szkoleniu) do obsługi czołgi czy środki artyleryjskie zaś NSR trzyma się od tego z daleka i pełni on rolę statystów biegających po polu. Po prostu, w większości NSR-owcy nie opanowali obsługi bardziej skomplikowanego sprzętu.
Po co więc v-premier użył pomysłu powoływania cywili do elementarnego szkolenia z zakresu służby wojskowej skoro on obnażył problemy wojska o których MON wolałoby nie wspominać? Otóż jest to dalszy ciąg rozwiązywania kwadratury koła w zakresie powiększającej się degradacji pokoleniowej naszych rezerw mobilizacyjnych. Z jednej strony koalicja rządząca unika jak ognia słowa ?pobór? z drugiej strony musi ową lukę pokoleniową w zasobach rezerwowych wypełnić. Stąd pojawił się pomysł aby najpierw sprawdzić ilu chętnych mogło by się pojawić, gdyby zarządzono coś w rodzaju ?poboru ochotniczego?. I na jaki czas i w jakim zakresie owi poborowi ochotnicy dali by się przeszkolić w wojsku? Jeśli liczba okazałby się odpowiednio wysoka ? ogłoszono by zasady takiego ?poboru ochotniczego?, wezwano cywilnych ochotników i odtrąbiono kolejny sukces zwiększający zdolności obronne kraju. I to w czasie trwającej kampanii wyborczej do parlamentu! Nieprawdopodobne?
Nic bardziej mylnego. Taki zamiar pośrednio potwierdził w wypowiedziach dla mediów sam Pan v-premier Tomasz Siemoniak, mówiąc iż MON jest samo ciekawe ilu ochotników się zgłosi. I w zależności od tego ustali się zakres i czas trwania szkolenia. Jak widać w ministerstwie są wszyscy zadowoleni z takiego rozegrania sprawy gdyż jakoś się uzupełni i stan rezerw i nie będzie się przy tym używać słowa pobór.
Tylko że szef MON nie zauważył iż takie rozwiązanie jest zarówno kuriozalne jak i jeszcze bardziej ryzykowne od ogłoszenia poboru. Kuriozalne stąd że takiego rozwiązania nie ma w żadnej armii na świecie gdyż z wojskiem albo podpisuje się kontrakt/zgodę na służbę zasadniczą, albo nie. Jak chcesz inaczej to możesz się zapisać do klubu strzeleckiego lub organizacji pro obronnej. A nie udawać żołnierza. Te proste reguły funkcjonują we wszystkich krajach NATO ale oczywiście nasze MON postanowiło być po raz kolejny oryginalne.
Ryzykowne gdyż rodzi poważne problemy. Dla przykładu – ciekawe też jak MON zamierza rozwiązać status prawny tych ochotników. Np. czy osoba która zgłosi chęć uczestniczenia w takim przeszkoleniu będzie po jego zakończeniu żołnierzem czy nie? Jeśli nie, to jaki sens będzie miało wydatkowanie milionów złotych na cywili którzy nie uzyskają statusu żołnierza? Zdolności obronnych ani możliwości mobilizacyjnych przecież to nie podniesie. Poza tym na podstawie jakich przepisów cywile będą mieli dostęp do broni palnej? W razie wypadku kto ponosić będzie koszty leczenia? Jest jeszcze jedno ryzyko ?polityczne, którego nikt nie przewidział. Co będzie jak ktoś w kampanii wyborczej zapyta się ilu członków PO czy PSL zgłosiło się do zaszczytnej służby ochotniczej? Oczywiście przy przyznaniu tak szkolonym osobą statusu żołnierza problemy się jeszcze bardziej zdwoją ale to osobny temat.
Tak czy tak problem wyszkolonych (!) rezerw osobowych w naszych siłach zbrojnych się nasila do niebezpiecznego poziomu gdy będziemy mieli nowoczesne uzbrojenie tylko nie będzie miał kto go obsługiwać. A to przy obecnej polityce MON wydaje się jak najbardziej realne. Bo trudno sobie wyobrazić że czołg będzie obsługiwała osoba po niedzielnych ?kursach? v-premiera Siemoniaka. Obecnie przewiduje się w planie mobilizacyjnym rozwinięcie wojsk operacyjnych do wysokości ok. 270 tysięcy. To oznacza że potrzeby mobilizacyjne sięgają około 600 tysięcy wyszkolonych i przygotowanych żołnierzy. Aby utrzymać system rezerw w korpusie szeregowych rocznie trzeba przeszkolić około 20-30 tys. poborowych. Przypomnę że przed rokiem 2008 liczba rocznie szkolonych poborowych sięgała średnio 60-70 tysięcy, więc nie było by problemów z wyszkoleniem rocznie dwukrotnie mniejszej liczby żołnierzy. Możliwości techniczne i doświadczona kadra zawodowa do tego jest. Potrzeba tylko minimum rozsądku MON i dobrej woli politycznej.
Dlatego też sensownym wyjściem z sytuacji było by stworzenie programu odnowienia rezerw dla dobra obronności wszystkich obywateli. Program taki powinien przede wszystkim przywrócić espirt de corps zasadniczej służbie wojskowej. Nie powinna być ona obciążeniem dla młodzieży ale dobrym startem do przyszłej kariery tak jak to jest w USA. Warto tutaj sięgnąć po wspaniałe tradycje wojskowe poszczególnych jednostek wojskowych czy też po współpracę na linii wojsko-biznes (w końcu ?parę? firm żyje z zamówień dla wojska). Samo zaś szkolenie nie może też wyglądać tak jak obecnie wygląda ono w NSR. Wojsko i wojna to ciężka służba a nie niedzielny kurs dla panienek z dobrych domów. Służba wojskowa musi być wyzwaniem dla młodego człowieka inaczej nie będzie miała ona dla niego żadnej wartości.
Na razie wygląda na to jakby MON bał się własnego społeczeństwa i jego reakcji na potrzeby obronne kraju. Stąd oferta v-premiera Siemoniaka wygląda jak próba wejścia po raz pierwszy nastolatki do dyskoteki dla dorosłych ? i chciałaby i się boi. Z taką ?panną? nie wielu mężczyzn będzie chciało ?zatańczyć?. Ochotnikom, wbrew pozorom trzeba pokazać ?krew, pot i łzy? bo tylko taki obraz skusi ochotników o predyspozycjach żołnierskich do zgłaszania się zasadniczej służby wojskowej. Warto też popracować z byłymi rezerwistami, bo to oni we własnym środowisku mogą tworzyć pozytywny obraz służby zasadniczej. Powołać kluby rezerwy, przeprowadzić szereg imprez zapoznawczych. Pomysłów na odnowienie bezbolesne dla społeczeństwa zasadniczej służby wojskowej i stworzyć z niej służbę ochotniczą jest dużo. Sprzyja temu zarówno napięta sytuacja polityczna wokół Polski jak i rosnący patriotyzm społeczeństwa. Innej alternatywy dla stworzenia wyszkolonych (!) rezerw Wojska Polskiego nie ma i nie będzie. Zamiast tego czekać nas może długoterminowe rozwiązywanie kwadratury koła w tym zakresie.
Może więc czas już najwyższy przestać udawać że coś się robi w zakresie uzupełnień rezerw osobowych Wojska Polskiego ale do tematu poważnie usiąść. Jak trzeba, przyznać się po męsku do błędów, porozmawiać z opozycją, zaproponować konkretny program rocznego szkolenia poborowych, wesprzeć to sensowną kampanią promocyjną. A wtedy zapewniam że ochotników nie zabraknie.